Polski English
 
 
 
Nie jesteś zalogowany   biografia | osiągnięcia | wywiad 2002 | wywiad 2009 | wywiad 2011 | wywiad 2012 | sprzęt | nasze twarze  
e-mail: foto@kosinscy.pl
tel: 0601291355
Łapię ostrość, lampa błyska i jest! - o swojej pasji, która stała się pracą mówi Marek Kosiński, doktor nauk biologicznych, fotograf przyrody, zdobywca prestiżowego wyróżnienia na konkursie fotograficznym BBC "Wildlife Photographer of The Year". Rozmawiała Alicja Marciniak.

Wywiad ukazał się w portalu Świat Obrazu www.swiatobrazu.pl w roku 2009

Alicja Marciniak: Jest Pan doktorem nauk biologicznych, przewodnikiem, fotografem, autorem książek przyrodniczych oraz publikacji w ogólnopolskich mediach. Ma Pan na swoim koncie kilka autorskich wystaw i kilkadziesiąt zbiorowych. Otrzymuje Pan wyróżnienia na międzynarodowych konkursach fotograficznych. Są nawet kalendarze i pocztówki z Pana zdjęciami. Jest Pan zajętym człowiekiem?
Marek Kosiński: (śmiech) Wydaje się, że jest tego wszystkiego sporo, ale w rzeczywistości działo się to na przestrzeni kilkunastu lat. Aktualnie staram się koncentrować na wybranych dziedzinach swojej działalności. Tak naprawdę to w konkursach biorę udział sporadycznie. Kiedyś częściej zdarzało mi się wysyłać swoje prace, teraz jednak znacznie rzadziej. Z książkami to rzeczywiście był niedawno taki gorący okres, ale robimy to wspólnie z małżonką, więc ta praca się dzieli. Muszę jednak przyznać, że tego czasu za wiele nie ma i fajnie by było gdyby mogło go być więcej (śmiech).

A.M.: I pomyśleć, że jeszcze 5 lat temu przechadzał się Pan spokojnie po Instytucie Botaniki UJ.
M.K.: Tak. Pracowałem wówczas w Instytucie Botaniki UJ w Zakładzie Ekologii. Nie miałem własnych wykładów, prowadziłem za to ćwiczenia oraz kursy terenowe. Pamiętam dobrze swoje ulubione zajęcia terenowe, które odbywały się podczas wakacji. Wyjeżdżałem wtedy ze studentami na 2 tygodnie w plener i uczyliśmy się rozpoznawania roślin...

A.M.: Nie tęskni Pan za akademickim życiem?
M.K.: Bardzo tęsknie, ponieważ uwielbiałem kontakt ze studentami, lubiłem prowadzić zajęcia i tego mi bardzo brakuje. To był miły okres w moim życiu. Poza tym edukacja na poziomie akademickim jest bardzo sympatyczna, bo wydaje mi się, że duża część studentów, przynajmniej tych, z którymi ja miałem do czynienia, była zainteresowana tematami zajęć, w których brali udział. To były zajęcia z ludźmi, którzy chcą się czegoś nauczyć, zadają pytania, można z nimi podyskutować... Myślę, że edukacja na niższych szczeblach takich jak liceum, czy podstawówka na pewno nie dawałaby mi takiej satysfakcji, jak ta właśnie na poziomie akademickim.

A.M.: Dlaczego Pan zrezygnował z pracy na uczelni?
M.K.: To był splot pewnych wydarzeń życiowych. Kiedy przeprowadziliśmy się do Białowieży razem z małżonką i dziećmi zamierzaliśmy tam zostać tylko rok. Ja miałem akurat roczny urlop na uczelni, żona miała tam podjąć pracę na rok, a potem mieliśmy wrócić. Ale szybko się okazało, że jest to fantastyczne miejsce. Fantastyczne z dwu względów. Po pierwsze była to niesamowita zmiana w porównaniu z mieszkaniem z centrum Krakowa. Po drugie, przenosiliśmy się do samego serca Puszczy Białowieskiej - wymarzonego miejsca dla przyrodnika. Dlatego też po krótkim czasie podjęliśmy decyzję, że jednak chcemy tam zostać dłużej. Postanowiliśmy kupić dom i taka sytuacja wykluczała dalszą pracę na uczelni w Krakowie. Nosiłem się już wcześniej z takim zamiarem, chociaż myślę, że na tamtym etapie pewnie zabrakło by mi odwagi, żeby zrezygnować zupełnie z uczelni i poświęcić się całkowicie fotografii. Chociaż fotografia i popularyzacja wiedzy przyrodniczej zawsze bardzo mnie pasjonowały, tylko wtedy nie bardzo jeszcze wiedziałem jak z tego zrobić sposób na życie.

A.M.: Rozumiem więc, iż od momentu kiedy się Pan przeniósł do Białowieży zaczął się Pan profesjonalnie zajmować fotografią?
M.K.: Tak, to była idealna do tego okazja. Musiałem się tak zorganizować, żeby można było z tego żyć. Rozważałem wprawdzie takie możliwości, jak podjęcie pracy na uczelni tam na miejscu, ale stwierdziłem, że to jest być może jedyny taki moment, żeby spróbować i poświęcić cały swój czas właśnie na fotografię. Akurat mogliśmy wtedy sobie na to pozwolić z finansowego punktu widzenia. Podjąłem więc to ryzyko i okazało się, że jak tylko włożyłem w to więcej czasu, to od razu widać było efekty.

A.M.: Jak wyglądały te początki?
M.K.: Cały czas poświęcany był albo na robienie zdjęć, albo na ich opracowywanie, albo na planowanie kolejnych wyjazdów. Kiedy mieszkałem w Krakowie, trudno mi było pogodzić z tym moją pracę etatową. Praca na uczelni zajmowała mi dużo czasu, więc tylko wieczory i weekendy zostawały na inne zajęcia, a w Białowieży całą moją energię mogłem skupić tylko na fotografii i tym co się z nią wiąże. Fotografia przyrody jest dziedziną dość specyficzną, w szczególności na rynku polskim, ponieważ chcąc z tego żyć, należy posiadać olbrzymie bogactwo tematów. Trzeba mieć bardzo bogate archiwum dobrze sfotografowanych gatunków zwierząt, roślin, zjawisk przyrodniczych, krajobrazów z różnych regionów Polski. Krótko mówiąc, trzeba tych zdjęć mieć naprawdę dużo. A im więcej tych zdjęć się robi, tym więcej czasu trzeba poświęcić na ich obróbkę i opisywanie. Myślę, że mi osobiście więcej czasu schodzi na aktualizowanie bazy internetowej, niż na same wyprawy fotograficzne, łącznie z ich planowaniem, samymi wyjazdami i robieniem zdjęć.

A.M.: Czy uważa Pan, że jest to wymagająca praca?
M.K.: To zależy w jakim sensie. Na pewno wymaga ona dobrego przygotowania przyrodniczego, ponieważ chcąc dokumentować na zdjęciach życie określonych gatunków zwierząt, trzeba przede wszystkim dobrze znać ich biologię. Jeśli ktoś wykazuje się ignorancją przyrodniczą, to o wiele trudniej jest mu takie rzeczy robić. Chcąc wykonać reportaż dotyczący danego gatunku, trzeba zagłębić się w jego biologię, w behawior, poczytać odpowiednią literaturę, najlepiej również samemu poczynić obserwacje. Wiedza biologiczna jest tutaj nieodzowna. Z wiedzą techniczną natomiast jest o wiele lepiej, ponieważ fotografia cyfrowa daje olbrzymie możliwości, a fotografowanie stało się w ostatnich latach o wiele łatwiejsze, co widać po tym, jak wiele osób dziś robi zdjęcia. Stało się to zajęciem, czy hobby wręcz powszechnym. Kiedy spotykam się z różnym ludźmi, w różnych środowiskach, zazwyczaj okazuje się, że praktycznie każdy z nich fotografuje. Wiele z tych zdjęć trafia potem do Internetu, każdy może je komentować, więc rozwiązywanie pewnych problemów technicznych jest dziś dużo łatwiejsze niż kiedyś. Poza tym, sprzęt fotograficzny jest bardziej dostępny i relatywnie tani. Kiedyś to było tak, że im więcej zdjęć się robiło, tym większy koszt się ponosiło, co wiązało się z liczbą zużytych filmów, które jeszcze później trzeba było wywołać. Teraz zdjęcia zgrywa się z karty pamięci na komputer i kartę można zapełniać na nowo. Zdjęć robi się więc bardzo dużo, a to zwiększa szanse zrobienia tego jednego, unikalnego i wymarzonego ujęcia. W erze fotografii cyfrowej, zrobienie dobrego i oryginalnego ujęcia będzie zależeć przede wszystkim od dostępności tematów, pomysłowości fotografa i w dużej mierze też od szczęścia. Ludzie potrafią zrobić genialne zdjęcie, tylko dlatego, że przypadkowo znaleźli się w pewnej sytuacji, którą w ramach tych warunków technicznych jakie posiadają, udało im się sfotografować. W fotografii przyrody świetne zdjęcie, może przedstawiać np. pewne unikalne zachowanie danego gatunku, albo jego portret, ale wykonany w fenomenalnym świetle, kolorystyce, pogodzie itp. W takim przypadku szczęście ma zasadnicze znaczenie.

A.M.: Co więc powinno charakteryzować dobrego fotografa przyrody?
M.K.: Cechy te zapewne różnią się w zależności od tego czy mamy do czynienia z pejzażystą, fotografem zwierząt, czy roślin, bo na przykład pejzażysta nie musi mieć tak dobrego przygotowania przyrodniczego. Jeżeli natomiast interesuje nas tworzenie reportaży o życiu gatunków, to wiedza biologiczna jest bardzo ważna. W fotografii zwierząt na pewno istotne są także cierpliwość i odporność na niewygody. Cechy te są niezbędne, kiedy przesiadujemy godzinami w ciasnej czatowni i czekamy na naszego upragnionego zwierzaka. Czas spędzony w czatowni można zminimalizować, prowadząc wcześniej dokładne obserwacje miejsca, w którym będziemy robić zdjęcia. Trzeba dokładnie poznać zachowanie się zwierząt, zobaczyć też jak reagują na nową konstrukcję, jaka pojawiła się na ich terenie. Kiedy gatunek mamy już rozpracowany jest duża szansa, że nawet krótkotrwały pobyt w budzie zaowocuje ciekawymi ujęciami. Dobry fotograf przyrody powinien poza tym charakteryzować się pomysłowością i nie bać się eksperymentów.

A.M.: A co z kolei charakteryzuje dobre zdjęcie?
M.K.: Hmmm... Myślę, że dobre zdjęcie musi być zrobione w dobrym oświetleniu, musi być dobrze skomponowane i w miarę sensownie uporządkowane. Chodzi o to, żeby na zdjęciu nie było chaosu, żeby były tam te elementy, które chcemy żeby tam się znalazły. Ten porządek w kadrze często możemy kontrolować. Jeżeli na przykład fotografujemy zwierzęta i spodziewamy się, że pojawią się one w określonym miejscu, możemy sobie tą przestrzeń delikatnie uporządkować, wycinając kilka zbędnych gałązek lub przycinając trawę, co jednak nie może oznaczać totalnej dewastacji okolicznego terenu (śmiech). Jeśli natomiast nie możemy wprowadzić takich zmian, wówczas pozostaje nam robić maksymalnie dużo zdjęć, licząc na to, że spośród nich znajdzie się przynajmniej jedno atrakcyjne. Natomiast jeśli chodzi o oświetlenie – generalna zasada jest taka, żeby unikać godzin południowych, kiedy światło słoneczne jest najostrzejsze. Najkorzystniejsze więc warunki do fotografowania spotkamy wczesnym rankiem lub późnym wieczorem, kiedy światło jest ciepłe, a słońce jest położone nisko nad horyzontem. Najlepsze zdjęcia przyrodnicze cechuje oryginalność – i to jest cecha, która jest szczególnie doceniana na konkursach fotograficznych. Jeśli podejmujemy więc jakiś temat, starajmy się robić fotografie inne od tych, jakie już gdzieś widzieliśmy.

A.M.: A czy pamięta Pan takie zdjęcie, które kosztowało Pana najwięcej wysiłku?
M.K.: Tak, a takie zdjęcie wykonałem niedawno i mogłoby się wydawać, że w warunkach banalnych, bo w moim ogrodzie w Białowieży. Bohaterką całego zamieszania była kuna domowa, zwierzątko które bez problemu można spotkać również w centrum Krakowa. Już od dłuższego czasu chciałem sfotografować kunę i w tym celu przepytałem kolegę, który prowadzi badania nad tym sympatycznym zwierzakiem, jak można by to zrobić. On zasugerował, żeby spróbować zwabić kunę na dżem, który zwierzęta te uwielbiają. Wziąłem więc jeden z moich dyżurnych pniaków, które używam do fotografowania zwierząt w ogrodzie i w zagłębieniu na jego szczycie zacząłem regularnie wykładać dżem truskawkowy. Przez kilka dni obserwowałem pień i okazało się, że pokarm znika w nocy. Zacząłem podejrzewać kunę, ale mógł być to równie dobrze jakiś ptak albo kot. Żeby sprawdzić, czy to na pewno kuna, zainstalowałem w ogrodzie kamerę, która reaguje na ruch i włącza się, jak tylko coś pojawi się przed jej obiektywem. Filmuje także w ciemnościach – w podczerwieni. I już po pierwszej nocy okazało się, że to jednak kuna. Najgorsze było jednak przede mną - zwierzak przychodził tylko na kilkanaście sekund, a ja miałem zrobić mu zdjęcie po ciemku i jeszcze uchwycić ciekawy kadr. Przez kolejne dni, kuna oswajała się więc z jasnym światłem dwóch wielkich żarówek, jakie zamontowałem w ogrodzie. To światło miało umożliwić mi ustawienie kadru i ostrości. Natomiast głównym oświetleniem samego zdjęcia były dwie lampy błyskowe, jakie ustawiłem obok pniaka z dżemem. I po tych przygotowaniach któregoś wieczora zasiadłem wreszcie w mojej wygodnej czatowni. Niestety nocna cisza nie wpływała korzystnie na moje skupienie, co chwilę przysypiałem i bałem się, że prześpię te kilkanaście sekund, kiedy kuna przychodziła po swój deser. Co więcej, żeby zdjęcie było zadowalające, kuna musiała się na mnie popatrzeć. Ale jednak, udało się! Kuna przychodzi, ja łapię ostrość, lampy błyskają i jest! Cudowne zdjęcie, dobra aranżacja, niezłe światło. To tylko zaostrzyło mój apetyt i już zacząłem planować cały fotoreportaż z życia kuny w moim ogrodzie. Niestety, noce spędzone w kryjówce były tak uciążliwe i mało efektywne zarazem, że postanowiłem zamontować kamerę, która będzie przesyłać sygnał na telewizor w domu, na którym będę widział, czy kuna przyszła czy nie, a aparat wyzwolę zdalnie przy pomocy fal radiowych. Może sobie Pani wyobrazić poważnego faceta czatującego godzinami w fotelu przed telewizorem, na którym obraz cały czas pozostaje bez zmian - pień stoi tak jak stał, a kuny brak. (śmiech) Kiedy musiałem oderwać się od telewizora, cała rodzina zaangażowana była w czujne raportowanie bieżącej sytuacji. (śmiech) Na hasło: kuna!, trzeba było rzucić wszystko i pędzić do pilota aparatu, żeby zdążyć cyknąć zdjęcie. Gdyby wtedy ktoś nas zobaczył przed tym telewizorem wpatrzonych w nieruchomy pniak, zapewne pomyślałby sobie: rodzina wariatów! (śmiech) Okazało się, że to oglądanie wciągnęło nas wszystkich lepiej niż niejedna telenowela! (śmiech)

A.M.: (śmiech) To urządził Pan rodzinie interesującą rozrywkę! (śmiech)
M.K.: (śmiech) Oj tak. Spędziliśmy tak ładny kawałek czasu i w ten sposób powstały zaledwie dwa zdjęcia!

A.M.: Jedno jest pewne. Jest to bardzo pracochłonne zajęcie...
M.K.: Wiadomo, że niektóre gatunki jest łatwo sfotografować, w szczególności te, które przyzwyczajone są do obecności człowieka. Inne jednak są bardzo czujne. Na przykład ssaki, które przede wszystkim kierują się węchem i niezależnie od tego jak się ukryjemy, mogą nas wyczuć i się spłoszyć. Przykładowo borsuk, jeden z moich ulubionych tematów, jest aktywny nocą i ma bardzo kiepski wzrok, więc przy nim nie muszę się zbytnio maskować, ale za to muszę siedzieć nieruchomo i uważać na kierunek wiatru. Jeśli tylko mnie wyczuje – nie wystawi z nory nawet czubka nosa!

A.M.: Mówiliśmy już o najbardziej czasochłonnym zdjęciu, a czy ma Pan jakieś swoje ulubione zdjęcie?
M.K.: Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że ulubionymi są niewątpliwie te wyjątkowo ciekawe, jakie udało mi się wykonać. W tym roku jesienią odbyłem dwie ciekawe wyprawy, które zaowocowały niezwykle interesującymi zdjęciami. Celem pierwszej z nich były żurawie. Moim marzeniem było znaleźć takie miejsca, gdzie nocują ich całe stada, bo wtedy można zrobić naprawdę fantastyczne ujęcia. Żurawie na noclegowiska przylatują wieczorem i wylatują stamtąd wczesnym rankiem. Liczyłem właśnie na takie zdjęcia stada, oświetlonego ciepłym porannym słońcem, z odbiciem ptaków w wodzie. Niestety nigdy nie miałem szczęścia do takich miejsc, ale w tym roku wreszcie się udało. Lokalizacja była doskonała, a co więcej, do żurawi dostałem taki gratisowy bonusik, ponieważ okazało się, że w zatoce, którą sobie upodobały często pojawiały się jelenie, które w najbliższych szuwarach odbywały rykowisko. To jest przykład unikalnego zjawiska przyrodniczego i wielkiego szczęścia, jakie może mieć czasem fotograf.
Drugi z tych plenerów to wyprawa na kozice w Tatry. Prawdopodobieństwo sukcesu było niewielkie, bo wiązało się z noszeniem całego ekwipunku na plecach, czego nie robiłem już od dawna i miałem w związku z tym pewne obawy. Ale udało się. Wyjazd trwał 6 dni, a pierwsze ze spotkań zapamiętam do końca życia. Kilka metrów przede mną pojawiły się dwie kozice, które na mnie patrzyły, które do mnie podchodziły, a to wszystko odbywało się w pięknej jesiennej scenerii. O taki widok łatwo nie jest, a takiego spotkania nie miałem nawet podczas prowadzenia badań do mojej pracy doktorskiej, które wykonywałem w Tatrach kilkanaście lat temu.

A.M.: W jaki sposób przygotowuje się Pan na te wyprawy? Z tego co wiem, towarzyszy w nich Pana żona oraz synek..
M.K.: Od kiedy mamy dzieci, jest dla nas technicznie niewykonalne, żebyśmy pojechali wszyscy i fotografowali. Czasami wybieramy się razem, ale niestety zdarza się to rzadko. Częściej zabieram ze sobą jedynie starszego, 8-letniego syna, którego to coraz bardziej wciąga. Najbardziej podoba mu się fotografowanie zwierząt i siedzenie w czatowni nawet cały dzień.

A.M.: Wówczas ile czasu zabiera Wam przygotowanie do takiej wyprawy?
M.K.: W okresie wyjazdowym staram się w ogóle nie rozpakowywać moich toreb. Torby w całości lądują na półkę, a część sprzętu na stałe pozostaje w samochodzie. Zdecydowanie więcej czasu zabiera planowanie merytoryczne, co, gdzie, kiedy, itd. To już wymaga poczytania fachowej literatury, poszperania w Internecie. Najlepiej jest przeczytać monografię tego gatunku, który chce się fotografować, ponieważ można tam znaleźć dużo cennych informacji na temat jego biologii, zachowania, zwyczajów itp. Zazwyczaj też oglądam zdjęcia tego zwierzaka, jakie już kiedyś zrobili inni fotografowie.

A.M.: A co osobiście woli Pan fotografować zwierzęta czy rośliny? I dlaczego?
M.K.: Z racji tego, że jestem botanikiem, początkowo interesowałem się wyłącznie fotografią roślin. Wprawdzie wówczas spełniało to jedynie funkcje dokumentacyjne, ale z czasem to zajęcie coraz bardziej mnie pochłaniało. Następnym był etap fotografii pejzażowej, a kiedy przeprowadziłem się do Białowieży i nabyłem odpowiedni sprzęt, zacząłem się koncentrować przede wszystkim na fotografii zwierząt. To dostarcza mi najwięcej emocji i najwięcej radości.

A.M.: Czy bycie fotografem przyrody to łatwy kawałek chleba?
M.K.: W Polsce właściwie nie ma miejsca dla takiego zawodu. Ja miałem szczęście z wielu powodów. Przede wszystkim posiadałem większą wiedzę na temat fotografii, niż przeciętny biolog i dużo lepsze przygotowanie przyrodnicze, niż niejeden fotograf. Dzięki temu udało mi się podjąć współpracę z większością wydawnictw edukacyjnych w Polsce, które chętnie korzystają z naszego bogatego archiwum. Zagranicą, ludzie specjalizują się w bardzo wąskiej dziedzinie fotografii przyrodniczej i mogą z tego żyć. W Polsce jest to raczej niemożliwe. Jeżeli ktoś jest utalentowanym fotografem i rzeczywiście robi wspaniałe zdjęcia przyrody, ale jest wąsko wyspecjalizowany, to w naszym kraju raczej nie będzie w stanie się z tego utrzymać. Może sytuacja się zmieni w przyszłości, bo teraz jest olbrzymie zainteresowanie fotografią, a co za tym idzie - prelekcjami, szkoleniami i warsztatami. Na Zachodzie fotografowie przyrody w dużej mierze żyją właśnie z prowadzonych przez nich wypraw fotoprzyrodniczych, prelekcji i warsztatów.

A.M.: Właśnie, na Pana stronie internetowej można zobaczyć ofertę warsztatów fotograficznych. Czy już się jakieś odbyły?
M.K.: Warsztaty są na razie na etapie koncepcyjnym. Myślę, że tej zimy już coś ruszy, ponieważ są już chętni. Aczkolwiek trzeba podkreślić, że nie zależy mi na działalności masowej. Mam w zamyśle zajęcia raczej kameralne, wręcz nawet indywidualne. Poza samymi warsztatami udostępniam też swoje czatownie w Puszczy Białowieskiej, aby fotografom mało doświadczonym dać możliwość bliskiego obcowania z dziką przyrodą i uwieczniania jej na zdjęciach.

A.M.: A jak taka czatownia wygląda?
M.K.: To jest zamaskowany, mały domek zbudowany z drewnianych płyt, w którym w relatywnie komfortowych (jak na czatownię) warunkach oczekuje się na zwierza. Do własnych celów często robię sobie czatownię z namiotu, siatki maskującej i materiału lokalnego: trzcin, gałęzi, siana. Jest to najlepszy i najszybszy sposób maskowania, choć takie czatownie są zwykle mniej wygodne. Generalnie, czatownia jest tym bardziej skuteczna im jest mniejsza i im bardziej jest wtopiona w teren. Jeśli jest dobrze widoczna, ale ustawiona w określonym miejscu na stałe - zwierzęta po jakimś czasie i tak się do niej przyzwyczajają.

A.M.: Generalnie to ja muszę stwierdzić, że jest Pan bardzo przedsiębiorczym człowiekiem. (śmiech) Czy ma Pan zamówienia na zdjęcia od osób prywatnych?
M.K.: Od prywatnych nie. To jest coś, co na Zachodzie istnieje, a u nas póki co raczej nie. Tam docenia się zawodowych fotografów, którzy sprzedają swoje zdjęcia do dekoracji prywatnych domów. U nas o takich przypadkach słyszy się sporadycznie. Zdarzyło mi się tylko kilka razy, że ktoś był zainteresowany moimi zdjęciami, bo chciał je mieć u siebie w domu, albo w swojej restauracji. Problem polegał na tym, że oni byli chętni kupić te zdjęcia za zupełnie śmieszne ceny.

A.M.: Śmieszne to znaczy?
M.K.: kilkanaście albo kilkadziesiąt złotych.

A.M.: A nie śmieszne ceny są w granicach...
M.K.: Myślę, że kilkaset zł. Zagranicą fotograficy cenią się wyżej. Aczkolwiek tutaj duże znaczenie ma nazwisko. Jeśli to jest uznany fotografik, to jego zdjęcie oczywiście będzie droższe.

A.M.: Uważa Pan, że jest to kwota adekwatna do energii jaką Pan wkłada, żeby zdjęcie powstało?
M.K.: To jest trudne pytanie, bo nie można tego porównywać np. do namalowanego obrazu. W fotografii przyrody nie jest tak, że człowiek siada, maluje, sprzedaje, a następnie obraz ląduje w jednym miejscu i już tam pozostaje. Ze zdjęciami jest zupełnie inaczej. Można je powielać, w jednym momencie mogą być eksponowane w wielu miejscach. Wątpię, że w Polsce kiedykolwiek spotkam się z sytuacją, kiedy ktoś kupi sobie jakieś zdjęcie przyrodnicze i będzie chciał mieć wyłączność na jego posiadanie. Wówczas cena mogłaby osiągnąć pułap kilku, kilkunastu tysięcy. Ale póki co, jest to rzecz nierealna. Poza tym trudno rozmawiać o cenach bo te przede wszystkim dyktuje rynek.

A.M.: Czy taki stan się zmieni?
M.K.: Myślę, że raczej nie. Niestety u nas zdjęcia nie traktuje się jako dzieła sztuki, w stopniu choćby porównywalnym jak ma to miejsce w przypadku obrazów. Obawiam się, że to się nie zmieni. Aczkolwiek, trudno mi się w tym temacie wypowiadać, ponieważ należałoby sobie odpowiedzieć na pytanie czy fotografia przyrody jest sztuką.

A.M.: Jest czy nie jest?
M.K.: Czasami zdarza mi się widzieć zdjęcie, które na to miano zasługuje, ale ja takich zdjęć zbyt często nie robię i nie jestem ich entuzjastą. Z racji, że jestem człowiekiem o podstawie przyrodniczo-biologicznej, skupiam się bardziej na dokumentowaniu otaczającego świata poprzez fotografię. Oczywiście zwracam uwagę na walor estetyczny i staram się to robić najlepiej jak potrafię. Ale hmm co to właściwie znaczy zdjęcie artystyczne? Myślę, że jest to zdjęcie udziwnione, przedstawiające coś w nietypowy, wręcz abstrakcyjny sposób. Często obecna jest tam gra świateł, obraz jest mało klarowny, w zdjęciach takich częściej niż zwykle występuje nieostrość. Często także kompozycja jest nowatorska, na przykład horyzont jest ustawiony pod skosem. Powiedziałbym więc, że zdjęcia artystyczne cechuje odejście od pewnej normy w kierunku swoistej abstrakcji, aczkolwiek ciężko to ocenić i zdefiniować.

A.M.: Czyli Pan nie jest artystą?
M.K.: Myślę, że nie. Czasem zdarza mi się takie zdjęcia robić, ale to nie jest mój priorytet. Poza tym, ja nigdy nie specjalizowałem się tylko w jednej wąskiej dziedzinie. Zawsze starałem się wykonywać możliwie różnorodne fotografie i podejmować różne tematy. Podobnie zresztą jak w nauce. Zajmowałem się wszystkim po trochu i nigdy w niczym nie byłem dobry, ale to jest konsekwencja tego, że się człowiek rozdrabnia. (śmiech) Dlatego też zdjęcia artystyczne mi się zdarzają, ale nie dążę usilnie do nich. Czasem warunki uniemożliwiają mi zrobienie dobrych dokumentacyjnych fotografii, albo pomysły na takowe już mi się wyczerpały. Ustawiam wówczas wysoką czułość albo długi czas naświetlania i eksperymentuję.

A.M.: Co by Pan uznał za swoje największe osiągnięcie?
M.K.: Największym osiągnięciem było niewątpliwie zdobycie wyróżnienia na konkursie w Londynie, organizowanym przez BBC i Muzeum Historii Naturalnej w 2002 roku. Bardzo się cieszę, że nasze zdjęcie zostało docenione, bo można tam obejrzeć najlepsze zdjęcia przyrodnicze z całego świata.

A.M.: Jakie ma Pan plany na przyszłość?
M.K.: Nic szczególnego. Jestem przywiązany do przyrody europejskiej, nie planuję więc żadnych wypraw do krajów egzotycznych. Chciałbym robić dalej to, co robię, czyli zmieniać tematy, zmieniać tereny. W przyszłym roku będę także kontynuował te tematy, które rozpocząłem w tym roku a które zdecydowanie nie uważam za zakończone: żurawie i kozice, do których być może dołączą też inne wysokogórskie zwierzęta, jak np. świstaki.

A.M.: Niech Pan tylko powie jak to zrobić. Jak połączyć zawód z pasją?
M.K.: Myślę, że najpierw trzeba być świadomym, tego co się lubi i odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest moją pasją?. A później dobrze jest wykazać się pomysłowością. Trzeba obserwować to, co się dzieje na rynku, czy może jest zapotrzebowanie na ten rodzaj aktywności, który daje mi tyle satysfakcji. Można też przypatrywać się historiom ludzi, którym się to udało. Na przykład ja zawsze obserwuję, co dzieje się na światowym rynku fotografii przyrodniczej, co robią zawodowi fotograficy, z czego oni żyją. Czasami trudno dotrzeć do takich informacji, ale warto popytać, zobaczyć, czy w naszych warunkach forma aktywności, jaką oni prowadzą jest w ogóle realna. W historii mojej pracy jako fotografa przyrody jest jeszcze jeden ważny szczegół. Zdjęcia zacząłem sprzedawać w czasie, gdy miałem zapewniony bezpieczny etat, więc nie ponosiłem ryzyka, że jak coś nie wyjdzie to ja nagle nie będę miał z czego się utrzymać.

A.M.: Czyli radzi Pan trzymać tą pasję w ryzach?
M.K.: To zależy. Ja jestem człowiekiem bardzo ostrożnym. Być może, jeśli ktoś jest przekonany, że ma świetny pomysł i wie jak go realizować, powinien wziąć kredyt lub pożyczkę i ryzykować. Ryzyko jest właściwie związane z każdym rodzajem działalności gospodarczej. W fotografii przyrodniczej trzeba być jednak szczególnie ostrożnym. Chociaż, w tej branży jest jeszcze taka furtka, że w razie problemów można się zajmować fotografią czysto użytkową, choć to zajęcie zdecydowanie nie dla mnie. Kiedyś sobie przyrzekłem, że nie będę fotografować komercyjnie ślubów i jak na razie słowa dotrzymałem. I mam nadzieję, że nie będę musiał go łamać.

A.M.: Chciałby Pan być tylko kojarzony z fotografią przyrody?
M.K.: Zdecydowanie tak. A jeśli już musiałbym zająć się czymś innym, pewnie skoncentrowałbym się na pisaniu książek edukacyjnych lub prowadzeniu wycieczek przyrodniczych, co zresztą od czasu do czasu robię. Mówiąc o łączeniu pasji z zawodem warto jeszcze wspomnieć o ujemnych stronach tego związku. W moim przypadku to często rynek dyktuje moją aktywność. W ciągu roku muszę planować także takie wyjazdy fotograficzne, z których przywiozę wiele dobrze „sprzedawalnych” zdjęć, a do takich należą np. banalne zdjęcia krajobrazów i miast z różnych części Polski. Coraz więcej czasu poświęcam jednak na przynoszące mi najwięcej satysfakcji wyprawy czysto przyrodnicze poświęcone fotografowaniu określonego gatunku, grupy gatunków lub jakiegoś ciekawego zjawiska przyrodniczego. Fotograf nie-zawodowy ma ten komfort, że robi zdjęcia wyłącznie wtedy, gdy ma na to ochotę i nigdy nie musi się zastanawiać, czy zdjęcie się sprzeda czy nie. Ja jednak nie zamieniłbym na żadną inną moją formę aktywności zawodowej, nawet na wyjątkowo dobrze płatny zawód, który wykonuję tylko dla pieniędzy, ale za to zostaje mi mało czasu na fotografię.

A.M.: Czego więc mogę Panu życzyć?
M.K.: Hmm.. Myślę, że tego, abym mógł realizować swoją pasję tak długo, jak tylko się da. I tego, żeby okoliczności życiowe umożliwiały mi to.

A.M.: Życzę spełnienia tych marzeń. Dziękuję za rozmowę.
M.K.: Dziękuję.